Fobia |
Wysłany: Wto 19:11, 03 Lip 2007 Temat postu: Ona tam była |
|
Gdy słońce swym ciepłem dotknęło jej alabastrowej twarzy,usiadła na ławeczce w ogrodzie
zaciągając się majowym porankiem.Karolina wciąż powraca do wspomnienia,
do miejsca w którym ujrzała życie bez pośpiechu,bez lęku.Życie w którym dominuje miłość
i opieka.Jeszcze niedawno gardziła Bogiem,ludżmi,winiła za wszystkie cierpienia.
Tragiczna śmierć męża zburzyła jej idealny świat,który był niczym barwną kołysanką.
Żyła w swiecie piękna.To ona obrazom,które malowała nadawała imiona,to ona na płótnie
sadziła konwalie,to ona brzydocie nadawała cudze piękno.Tak o sobie myślała. Zajęta
malowaniem,swoją wielkością, zapomniała,że obok żyją cudowni pełni miłości do niej
mąż Tomasz i syn Szymon.Po śmierci męża,odrzuciła pędzel, zamknęła w kufrze niedokończone
obrazy.Wiedziała że nie nadrobi zaległości,ale juz nigdy nie pozwoli na oddalenie,
siebie od Szymona.Właśnie od niego dowiedziała sie o cierpieniu innych ludzi.
Wiedziała że odwiedza ludzi w hospicjum ale nigdy nie starała się o to zapytać.
Tomasz był lekarzem,pracował w hospicjum.Był bardzo oddanym czlowiekiem.
Szymon pragnął służyć tak jak jego ojciec ludziom chorym,samotnym.
Chciał zostać misjonarzem .Widział cierpienie,tęsknotę samotnych
za chwilą czyjejś obecności,poznawał potęgę Boga .Kurczyła się w sobie,słysząc o miłości
o tym jak powinno się życ. . Uważnie słuchała o hospicjum, o wielkim bólu.
Opowiadał o zapachu śmierci,który czuło się w takich miejscach.Mówił o chorych z wielka troską
O ich prawie martwych dłoniach, które kiedyś kruszyły skały,stukały po klawiszach
by usłyszeć ulubioną pieśń,ręce które kiedyś miały swoją wielkość dzis jakby przybite
do kołdry próbują choćby palec wznieść.Są jak małe roslinki dla których zabrakło słoń
Karolina teraz chciała rozmawiac.Nieraz myślała że pomoze Szymonowi zastąpi go bo
wyglądał na zmęczonego. Zauważyla bladość na twarzy,spowolniałe ruchy syna.Szkoła,szpital
to na siedemnastolatka zbyt dużo.Szymon obiecywał,że odpocznie jak skończy szkołę,
Mówił,że dobrze sie czuje,nic mu nie jest.Zmienił sie jego uśmiech i te iskierki w oczach
nieco zbladły.Zaczęła się martwić.
Z troską obserwowała zmiany.Matka widzi i wie najlepiej, powtarzała.Za kilka miesiecy Szymon
obchodzic będzie osiemnaste urodziny.Chciałaby zaprosić wiele osób,ale Szymon nie chciał
mówił, spokojnie to tylko kolejny rok, mamo.Pewnego ranka Karolina czekała ze sniadaniem
na Szymona, Szymon nie zszedł,zaniepokojona pobiegła do jego pokoju.Kurczył się z bólu
w wysokiej gorączce.Wspomina te chwile,wraca do nich choć jest w nich kosz pełen cierpienia.
Został przewieziony do szpitala,zrobione badania były wyrokim śmierci.Nowotwór kości
szybko postępujący.Karolina szukała pomocy lecz jej nie znalazła.Szymon prosił
o miejsce na hospicjum wśród swoich chciał umrzeć.Ona tez chciała umrzeć, nie miała
dla kogo żyć,wszystko co miała zostaje jej zabrane tylko dlaczego?.Nie była dobra matką
ale nie straszną,więc Bóg nie umie kochać tak jak my,krzyczała.Prosiła Szymona,
zeby poprosił Jezusa jego Matkę napewno go wysluchają,nie mogą zabrać go chorym
którym oddał swoją młodość,dał tyle radości.Życie nie ma sensu, jest absurdalne,dlaczego o życiu wiemy tak niewiele a po śmierci.Nic.
Życie jest jak spacer po garbie bezsilności wołała.Szymon uspokajał matkę,mówił
choc ból wykrzywiał usta .Bog nie czyni nic bez sensu.Gdybyśmy wszystko wiedzieli,nic nie byloby niespodzianką,a na pytania wciąż zadawane,odpowiedż poznamy za progiem tej chwili.Oburzamy się widząc że zły naszym zdaniem czlowiek ma więcej niż my.Nie powinno sie szukać wad u innych i je potępiać.musimy zwalczac swoje.Nikt nie rodzi się zły,tylko z czasem zapomina sie po co tu jestesmy.Mamy wybór.I dlatego korzystamy z niego w różny sposób.Bóg obdarzył nas we wszystko co najlepsze aby ta podróz była ciekawa,lecz przez chęć bycia lepszym od innych,zaniedbujemy Boga,krzywdząc siebie.Mając wszystko, często wracamy z niczym.Uśmiechnął się do niej wziął za ręke kończąc powiedział.Cierpienie jest biletem do nieba.Osunął sie na poduszkę.
Czuła powolny oddech,wstrzymywany bólem.
Nadszedł dzień urodzin Szymona, nie było tortu,zapalone świece, ksiądz i caly szpital
zatopieni w modlitwie.Kochali go wszyscy,był dla nich promykiem życia,ktore juz gaśnie.
Karolina wiedziala, że to ostatnie godziny jej syna.Ściągnęła sandały
polożyła sie obejmując Szymona jakby nie chciała oddać go śmierci. Oddech zanikał
dłonie ściskała martwa biel.Nagle usiadła,zaczęła całować swoje dziecko po twarzy,
po nieruchomych rękach.Cisza zamieniła się w wielki szloch.Żegnała swoją miłość, jedynego syna.
Nie mogła już płakać, utkwiła wzrok w okno,spokojna jakby pogodzona z tym,że syn
odchodzi gdzieś poza horyzont.Rozejrzała sie po sali i nagle zeskoczyła
z łóżka pędząc korytarzem do kaplicy.Tam rzuciła się na kolana przed obrazem
Matki Bożej prosząc.Nie odbieraj mi go.Tomasza kochałam jak umiałam najlepiej zabrałaś
mi.Szymona kocham jak umiem najlepiej zabierasz mi, krzyczała.Dlaczego?
Za to że byłam zła,że nie podałam ręki biednemu,nie nakarmiłam głodnego.
Ja ich nie widziałam.Szymon kocha Cie miłością,której nie da się niczym zastąpić wołała
pozwól by mnie tego nauczył.Matko-wołała, Szymon ma dziś urodziny.Osiemnaście lat temu
pozwoliłaś by sie urodził,dziś pozwalasz by umarł.Dlaczego?.Po chwili padła na kolana
przed obrazem Jezusa.Nie plakała,jej głos był westchnieniem.Tuż niedaleko
w kąciku modlił się brat Kacper,jego wytarte od żalu serce nie przestawało błagać Boga.
Szept modlitwy unosil się jak zapach kadzidła po całej kaplicy.Niezauważony wyszedł
Karolina patrzac w smutne oczy Jezusa mówila, W twoim sercu jest miejsce i dla grzesznika
prosiła żeby zabrał jej życie a pozostawił Szymonowi.Zmęczona westchnęła.Panie to jeszcze dziecko.
W tym momencie z serca Jezusa wystrzeliły promienie prosto w jej twarz aż przymknęła oczy.
Kiedy je otworzyła zobaczyła rozległe łąki a w oddali pędzące mustangi.Ich grzywy
poruszały sie jak łodzie na lekkim wietrze,po chwili znikły w cytrynowym blasku mgły.
To miejsce wspomina,wypełniło się snopem różnobarwnych promieni,zamieniających się wciąż miejscami.
W oddali jakby ze szkła wyrastały spiczaste góry otoczone aureolą z chmur,pagórki
poprzecinane sciezkami.Czuła się jak te mustangi,jakby w lustrzanym skrawku ziemi
sie znalazła.Spojrzała na swoje stopy,stała w gąszczu traw ozdobionych mleczna rosą.
To jedyne miejsce bez wad westchnęła.Wraca, wciąż do tych uczuć jakich nie czuje
się na ziemi,zwyczajny człowiek nie umie tak kochać,tam oddycha sie miłością bez ograniczeń.
Wraca na sciezkę ozdobiona kolorami,kolory tworzyły szachownicę.Kazdy kolor miał swój zapach.
Dotykała sosny, mech pachniał żywicą.Śpiewy co jakiś czas przerywane delikatnym
głosem dzwonu.Wokół unosiły się srebrzyste gwiazdki,które nie spadały.Ścieżka kończyła
się za niewielkim wzniesieniem,,tam zobaczyła w kształcie grzyba, miniaturki chatek.
Gdy podeszła blisko zobaczyla,że te chatki tworzone są przez promienie w kolorze ogona pawia,
zachodzące na siebie jak wachlarz,odsłaniały wejście gdy ktoś chciał wejść,by po
chwili się zasunąć.Wiedziala że tu jej nie skrzywdzą ,że jest w krainie Boga,że Szymon
otrzymał drugie życie a ona jest szczęśliwa.Uśmiechnęła się.Zapragnęła wejść do chatki.
wachlarz promieni odsłonił wejście.Weszła i zobaczyła miejsce pełne skupienia,
kamienny stół iławę,obok dzban tęczowej wody.Usiadła,poczuła miękkość ławy
i świętośc tego miejsca.Zobaczyła trzy promienie,które jak żywy człowiek,patrzyły
w nią.Poczuła więż z nimi i wtedy jak na ekranie zobaczyła siebie,kiedy była
małą dziewczynką.Promienie świeciły intensywnym światłem.Obrazy wnikały w siebie,
ujrzała zbuntowaną dziewczynę,której urok zewnętrzny poniżał biedę.Światło
promieni przygasło a Karolina poczuła swoją marność.Następny obraz,kiedy trzymała
Szymona zaraz po urodzeniu.Promienie rozbłysły,rozrzucały snopy iskier.
Słyszała radosne Alleluja.Czuła ich radość z narodzenia sie życia.Widziała siebie
chciwą sławy,bezduszne swoje piękno.Nie podobały sie jej te obrazy.
widziała w nich,szarość,blask sławy nie wydał tu owoców.Promienie straciły
barwę.Czuła ich współczucie i litość.Obrazy znikly,opuściła głowę,nie mogła
spojrzeć w ich stronę.Spokój,życzliwość objęły ją jak matka ramieniem.
Wyszła,szukając miejsca gdzie można żyć z tymi plamami na duszy.Szła piękna alejką
obok zobaczyła ołtarz tak przeżroczysty jak krople wodospadu.Nie było
na nim postaci,otoczony był smugami niebieskiego światła z wplecioną jasnością.
Uklękła z rozpaczą wzdychając.Usłyszała głos podobny do swojego,który jęczał
po drugiej stronie.zabił człowieka,zabił życie,które do niego nie należało
Gardzil sobą,ręce kiedys splamione krwią,dzis pala jakby zanurzone w wulkanicznej
lawie,czuje ból tamtego człowieka,po stokroć silniejszy.Gdyby ludzie wiedzieli nikt nie użyłby siły, woleliby sami zginąć.
Poznaja siłe cierpienia i siłe miłości.Chciałaby go przytulić i móc powiedzieć
wszystko będzie dobrze,ale nie do niej do Boga ostatnie słowo należy.
Szła powoli wsłuchana w radosne głosy szczęsliwych ludzi.Delikatne liście dębów
kołysane dotykiem wiatru nuciły pieśń miłości.Tuz obok ujrzała czlowieka
pod krzewem winorośli,dojrzałe kiście winogron tworzyły nad jego głową postrzępiony parasol
Człowiek ten skarżył sie na siebie,wszystko co robił to pieniadze.Uzywał ludzi
To on był panem i tak sie czuł.To dzięki nim zdobył bogactwo.Gardził nimi
upokarzał w nich wartości.Opuscił swój tron,swoja wielkość,dopiero tu czuje
jaki był maleńki.Tu jest potęga i wielkość na która nie zasłużył.Przeszła przez
sady,przed nia wyrosła góra jakby z mchu powstała ,obsypana różowymi kwiatami
z czerwienia piwoni.Obok niej rósł krzak ciernia,na nim zobaczyła
w cudownym blasku zorzy, ptaka o nieskalanej bieli.Czuła jego majestat
i jego moc.Poruszał głową jakby kogos słuchał.Dopiero wtedy zobaczyła
człowieka pod tym krzakiem,który mówił.Kiedy był młody,byl tak samo czysty
tak samo biały lecz skuszony urokami życia zapragnął zbyt wiele
Zapomniał o tym,że jako pasterz ,ma dbac o swoje stado.Dbał o siebie
Wie że był czarna owcą,i to co robił nie przyniosło mu tu chwały.
Wzdychał,gdyby dano mu szanse powrotu,znosiłby poniżenia,stałby się robakiem
żeby wracając tu stac sie takim ptakiem.Karolina wtedy tez poczuła cheć powrotu
aby poprawic błędy,wiedziała że to niemożliwe i wtedy usłyszała szum morza.
i poczuła bliskość mocy rozpraszającej smutki.Odwrócila głowę, przy niej stała
świetlista postać,pełna mądrości i skupienia.Jego długa pozłacana szata
dotykała jej bosych stóp,długie siwe włosy spadały na ramiona.Ucichło wszystko
zwierzęta,ptaki trwały w oczekiwaniu,słychac było tylko delikatne dżwięki harfy.
Tęcza jak fontanna rozsyłała barwy nad ogrodami.Przemówił,donośny jego głos
nie znoszący sprzeciwu,trafiał do kazdego,byc może i na ziemię.
Karolina pamięta grożbę w głosie.Biada temu kto próbuje usiąść na miejscu Boga.
Ludzie mają swoje miejsca tylko nie umieją z nich korzystać.Czynią tyle
zła a przeciez dobro w sercu nie potrzebuje duzo miejsca.Wszystko co wielkie
uznaja,a nie wiedzą że te najmniejsze są tu tak drogocenne jak dla nich
diamenty.Kochać ludzi jest łatwiejsze od budowy pałaców.Uwazają Boga
za przyczynę swych nieszczęść a nie spojrza w siebie.Gdyby tylko zechcieli
uwierzyć w jego wszechmoc.Bóg kamienie zamieniłby w bochny chleba,
żeby nie głodowali.Domagaja sie sprawiedliwości,swoje fałsze uznaja
za prawdę.Kiedy staną przed Bogiem będą błagac o miłosierdzie
nie o sprawiedliwość.Człowiek człowiekowi tarcza być powinien a nie strzałą.
Ludzie obdzieraja siebie z godności dla marności.Powinni tak żyć żeby tu nie
plakac,żeby ich powroty były tak piękne jak zachody słońca.
Nie oni tylko Bóg jest właścicielem ziemi,nie ludzie tylko Bóg
oceni każdego życie.Kończąc rozłożył ręce,wtedy powrócił śpiew i westchnienia.
Święty człowiek przemówił do Karoliny.To nie sen to naprawę się dzieje.
Bóg pozwala ci wracać,masz namalować obraz uczuć jakich tu sie doznaje.
Twój syn Szymon otrzymuje drugie życie,będzie pochodnią w rekach Boga.
A Ty Karolino kochaj Boga tak jak Bog kocha Ciebie.Wrócila,kończy malować
obraz uczuć od którego zaczęło się i jej drugie życie. |
|